Stella McCartney w rozmowie z Agnieszką Bzdyrą prezentuje swój prywatny wizerunek ekowojowniczki zaangażowanej w zmianę mentalności modowych fanów i nowe regulacje prawne dla branży fashion.
Agnieszka Bzdyra: Opowiedz o koncepcji nowego sklepu w Londynie.
Stella McCartney: Witaj w Domu Stelli McCartney! Doświadczenie sklepu jest tak emocjonalne ze względu na to, że opowiada o tym, kim jestem, jakie jest moje życie i co chcę powiedzieć. To naprawdę ewoluujące doświadczenie. Są tu prywatne zdjęcia z dzieciństwa i młodości, zdjęcia bliskich i przyjaciół. Jak się rozejrzysz, dostrzeżesz ujęcia przedstawiające moich rodziców autorstwa sir Petera Blake’a. Z początków mojej kariery: ja sfotografowana z Kate Moss. A także wiele wybitnych dzieł Wolfganga Tillmansa, Erté, Warhola, Tracey Emin…
To miejsce zdaje się kontynuacją Twojej misji „naprawiania świata”. Rok temu połączyłaś siły z Ellen McArthur w walce z marnotrawstwem przemysłu modowego. Co chcesz w nim zmienić?
Przede wszystkim chcę uświadomić ludziom, że mają moc dokonywania zmian i rzeczywistego wpływu na naszą planetę. Przykładem może być wiskoza pozyskiwana z drzew. Każdego roku 150 milionów drzew jest wycinanych tylko na potrzeby produkcji tego materiału. A ja udowodniłam, że można inaczej. Aż trzy lata poświęciłam na szukanie ekologicznego drewna, przeszkolenie opornych na początku pracowników i zmianę procesu produkcyjnego. W 100% zastąpiliśmy wiskozę trwałym materiałem o podobnych parametrach, niedającego jednak skutków ubocznych w postaci wycinki lasów. Skoro mi się udało, mogą to zrobić także pozostałe domy mody.
Przy zwiększeniu produkcji zrównoważonej wiskozy i upowszechnieniu tego materiału naturalnie będzie on tańszy, co pozwoli bez uszczerbku na firmowym budżecie rozwijać się w duchu eko. Jako ludzie wyrządziliśmy najwięcej szkody naszej planecie, ale możemy się w każdym momencie zreflektować i zatrzymać. Zamiana produktów naturalnych jak skóry czy wspomniana wiskoza nie oznacza utraty jakości produktu. Mam na nogach buty własnej marki – nie są skórzane, ale jak dla mnie wyglądają całkiem fajnie. Zabijanie miliardów zwierząt tylko po to, by zrobić z nich buty, to okrucieństwo. Nie ma sensu też wycinanie lasów, by stworzyć nowe pastwiska dla tych zwierząt ani marnowanie zboża na ich wykarmienie, skoro tak wiele ludzi na świecie głoduje. Mam rację?
Staram się jedynie dawać przykład, nie składam ofiary ani nie prawię kazań o tym, co należy. Mam wiadomość do przekazania światu i usiłuję to zrobić na różne sposoby, także z wykorzystaniem humoru. Inne domy mody na tej samej zasadzie mają moc dokonywania zmian. Ubierają gwiazdy, a te kreują trendy, które naśladują rzesze fanów. Gdyby wszyscy sięgnęli po zrównoważony produkt, nie byłoby tej rozmowy, a my sami żylibyśmy na zdrowszej planecie.
Gdzie tkwi klucz do zrównoważonych produktów modowych? W nowym prawie?
Tak, trzeba narzucić nowe prawa projektantom, ponieważ niestety ludzie nie biorą na siebie odpowiedzialności, gdy nie ma zachęty do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku. Choć to nie jest łatwa droga, ja w nią wierzę; ta wiara uzasadnia codzienny trud. Nie wszyscy odczuwają podobnie i nie jest to bynajmniej ich wina, dlatego przez regulacje prawne i edukację należy zmieniać te odczucia oraz uwrażliwiać ludzi.
Obecność zdjęć Twoich rodziców na sklepowych ścianach świadczy o ich udziale w tym projekcie…
Są obecni, bo to od nich pochodzi moja miłość do zwierząt i ekoświadomość. W muzyce, którą słychać w sklepie, i w krawiectwie zawiera się moja tożsamość. Mieszają się tu wpływy londyńskiego Notting Hill i styl Tommy’ego Nuttera – krawca ojca. To taki balans między tym, co męskie, a tym, co kobiece – prawdziwe świadectwo tego, kim jestem i byłam jako dziecko dorastające w ekologicznym gospodarstwie, w towarzystwie drzew i zwierząt.
Czy to dlatego w sklepie pojawił się motyw drzewa?
Drewno wykorzystane w sklepie pochodzi z Wenecji i pamięta starożytne czasy. Wtedy służyło do podtrzymywania domu. Mnie kojarzy się z ciepłem i spokojem, jest opoką, na której buduje się coś nowego.
A dlaczego właśnie drewno weneckie? Nie ma tu wielu odniesień do gotyckiej architektury miasta na wodzie.
To rodzaj metafory – jeśli nie uporządkujemy naszej planety, wszystko zniknie pod wodą. Można na to patrzeć na wiele różnych sposobów…
Oprócz drzewa jest też muzyka – trzygodzinny utwór taty, który nigdy nie został wydany. Dla mnie dźwięk ma dużą wagę, śmiem twierdzić, że zupełnie inną niż dla przeciętnego człowieka. Chcę się nim dzielić: na schodach, w przymierzalniach czy nawet poprzez muzykę medytacyjną w dolnej części sklepu. Zapraszam wszystkich do środka, bez względu na to, czy są bogaci czy biedni, biali czy czarni, młodzi czy starzy… Muzyka jest odbiciem mojej relacji z tatą, a medytacja sposobem na smutek, który tłumiłam po śmierci mamy.
Wymiar architektoniczny sklepu to Twoje dzieło. Jak powstało?
Zdecydowałam się na ważny dla mnie kontrast między naturą a twardością i miękkością zarazem. Sklep jest wyrazem męskiej architektury, z wszystkimi chropowatościami ścian i surowością gipsowych płaszczyzn – nie chciałam tego zmieniać. Uznałam to wręcz za niesamowicie piękne. Pierwotnie schody miały być elementem dekoracyjnym, ale po namyśle zdecydowałam się pokazać także ich stalowy szkielet – sięgnąć do sedna ich natury.
Nie nawiązałaś współpracy z żadnym architektem ani projektantem wnętrz. Dlaczego?
Architektura to moja ogromna pasja. Zawsze robiłam różne rzeczy samodzielnie w domu. To dla mnie zarazem ekscytujący i przerażający proces. Stawiam sobie niedorzeczne wyzwania i w ramach ich realizacji usiłuję przekraczać samą siebie. We wnętrzach przy Old Bond Street sięgnęłam po mieszankę brutalistyczną, złożoną z betonowych elementów architektonicznych i kamieni. To zestawienie budzi niepokój, ukazując w domyśle, co pozostanie po wytworach ludzkiej działalności. Przetrwają jedynie kamienie, jak te pochodzące ze szkockich farm, na których dorastałam. Uwielbiam brutalistyczną architekturę i niespodziewane punkty styczności, jak ten, kiedy beton spotyka miękką podłogę. Dalej jest silikonowe biurko – czujesz niesamowitość tych przejść?
Zapewne niewiele osób zdaje sobie sprawę, że to Ty stoisz za projektami własnych sklepów. Zwykle w tym miejscu pojawiają się znane nazwiska architektów i dekoratorów wnętrz.
Ze mną jest inaczej. Projektowanie tego miejsca pochłonęło mnie bez reszty, do tego stopnia, że było to bolesne doświadczenie. Ale ostatecznie opłacalne.
Czy nie masz ochoty rozszerzyć swojej działalności na architekturę?
W tym projekcie byłam architektem, choć z bardzo okrojonymi możliwościami. W handlu detalicznym liczy się przestrzeń zakupowa, a nie tylko samo doznanie. Mimo tej świadomości zrezygnowałam ze znacznej części powierzchni handlowej, by stworzyć doświadczenie architektoniczne. Schody zdaniem niektórych są zbyt duże. Ale to mój sklep i ja go projektowałam według własnych doznań i odczuć.
Kiedy pojawiła się u Ciebie świadomość problemów ekologicznych?
Dla mnie było to naturalne. Dorastałam jako wegetarianka, więc zawsze myślałam: skoro nie zabiję zwierzęcia, by go strawić, to dlaczego mam je zabić, by zrobić but? Moralnie byłaby to hipokryzja. Jestem przekonana, że biorąc do ręki buty czy torbę z mojej kolekcji, większość osób myśli, że są to wyroby skórzane. Rodzice mieli swoje zasady, nie robili dla mnie wyjątku, podając mi coś innego do jedzenia, tylko dlatego, że jestem dzieckiem. Ten światopogląd tkwi głęboko we mnie. Dlatego nie czuję się jedynie projektantką, tworzę coś więcej niż sam produkt – dyskusję i przestrzeń do refleksji.
Zobacz także: