Architekt Roland Stańczyk wyjaśnia jak sztuka odnajduje się we wnętrzach. Opowiada o jej kolekcjonowaniu, relacjach między obrazem a architekturą wnętrz oraz o świadomości współczesnych inwestorów.
Sztuka we wnętrzu to nie jest łatwy temat, ani dla architektów, ani dla inwestorów. Prawda?
Tak. Sztuka to skomplikowana materia. Wzbudza w nas duże emocje i to nie tylko te pozytywne – zachwyt czy wzruszenie, ale też obawy o obnażenie naszej niewiedzy i niekompetencji. A ponieważ oprócz wartości artystycznej i emocjonalnej, sztuka ma wartość materialną, może też frustrować niedostępnością lub przeciwnie – budzić dumę kolekcjonera. I choć u różnych osób to samo dzieło potrafi wywoływać odmienne reakcje estetyczne, przywołując inne skojarzenia, to jednak sztuka, jak pewnie każda wytwórcza działalność człowieka, podlega ocenie jakościowej. Ta z kolei wpływa na jej wycenę.
Galeriom sztuki, domom aukcyjnym i marszandom zależy na pozwalającym im funkcjonować zysku – co oczywiste – ale zdarza się, że komercja staje na drodze twórczej wrażliwości i szczerości. Bywają wystawy, których artystyczny poziom wydaje się nie do przyjęcia, a cynizm niektórych wystawców zabija ideę. Znam też praktyki nieuczciwego podbijania cen, wielokrotnego odlewania tej samej rzeźby czy wielotysięcznych nakładów grafik. To może budzić niepokój zarówno inwestorów, jak i doradzających swoim klientom architektów, choć tym drugim z racji wykształcenia łatwiej odrzucić rzeczy bez wartości. Ale bez codziennej, stosunkowo czasochłonnej obserwacji rynku wiedza akademicka wydaje się niewystarczająca.
Jak przekonałby Pan niezdecydowanych, że warto zaprosić malarstwo czy rzeźbę do swoich wnętrz?
To kwestia zaufania. Rozwój technik fotograficznych i drukarskich, możliwość skanowania i trójwymiarowego drukowania obiektów stworzyła doskonałe narzędzia dla powielania dzieł sztuki. Odróżnienie falsyfikatów staje się coraz trudniejsze, stąd pierwszorzędnego znaczenia nabiera proweniencja dzieł sztuki. Dlatego warto zwrócić się o pomoc do specjalistów – przedstawicieli uznanych galerii mających rzetelną wiedzę i nieposzlakowaną opinię w artystycznym świecie. Dzięki temu dostaniemy możliwość codziennego obcowania z dziełem, które będzie dawać radość, przywołując całokształt miłych skojarzeń z drogą prowadzącą do wyboru konkretnego obrazu, okolicznościami jego powstawania i nabycia, pomysłami na ekspozycję. Każde dzieło sztuki jest jak książka napisana przez twórcę i jego artystyczną drogę, a przefiltrowana przez wrażliwość odbiorców tej twórczości. Kolejni nabywcy, kolejne domy, miejsca dopisują nowe rozdziały.
Dużej części Polaków sztuka nadal kojarzy się bardzo ekskluzywnie – z dziełami mistrzów w muzeach i rekordami aukcyjnymi. Czy otaczanie się sztuką to faktycznie przywilej zarezerwowany wyłącznie dla ludzi majętnych?
Rozważam to pytanie w kontekście relacji architekt wnętrz-inwestor. Przekonuję moich klientów, że zaangażowanie czasowe i poznanie rynku może być w pewnym stopniu czynnikiem ograniczającym wydatki. Bardzo cenię świadomie budowane kolekcje ciekawie zestawionych dzieł o wartości dostosowanej do możliwości nabywcy. Ale pasja ta zawsze może okazać się kosztowna, bo udany zakup często budzi chęć powiększenia zbioru o kolejne. Alternatywę dla – nie tyle otaczania się, co obcowania ze sztuką – stanowią wizyty w galeriach i muzeach, uczestnictwo w spotkaniach z artystami, rozmowy o sztuce z przyjaciółmi lub ekspertami. Wreszcie kolekcjonowanie albumów, których obecny poziom edytorski zachwyca. Świadomie nie wymieniłem w tym kontekście masowo produkowanych serigrafii, bo choć ich jakość techniczna jest często bardzo wysoka, z punku widzenia kolekcjonerskiego i materialnego są obiektami niższej wartości.
A co w sytuacji, gdy inwestor zbudował już własną kolekcję eksponatów o wątpliwych wartościach artystycznych?
Zanegowanie jakości zgromadzonych przez inwestorów „dzieł” to trudna kwestia. Za każdą taką kolekcją mogą stać ważne, odwołujące się do wspomnień właściciela, emocje. To trzeba szanować. Niemal każdego z nas otaczają przedmioty z historią: pamiątki po zmarłych, rysunki dzieci czy zatrzymujące wakacyjne uniesienie obrazki. Sam otaczam się reliktami wspomnień i sprawia mi to wiele radości. Z takimi zbiorami się nie dyskutuje. Natomiast zgromadzone bez głębszego zastanowienia popularne plakaty, słabej jakości twórczość „turystycznych” artystów albo obrazki kupowane niemal na wagę wymagają od architekta delikatnej i przemyślanej interwencji.
W Pana projektach sztuka obecna jest od zawsze i stanowi ich znak rozpoznawczy. Jak ukształtowało się Pana podejście?
Za sprawą rodziców obrazy towarzyszyły mi od dziecka. Pamiętam jak wielkim przeżyciem były wizyty w Muzeum Narodowym, a z czasem – zwiedzanie światowych galerii. Tym bardziej cieszę się, że teraz, jako członek Stowarzyszenia Architektów Wnętrz mam okazję współpracować ze Stowarzyszeniem Przyjaciół Muzeum Narodowego. Dzięki tym stale rozwijanym kontaktom i możliwości udziału w ciekawych artystycznych wydarzeniach, poznaję kulisy pracy muzealnej. To, a także czytanie książek o historii sztuki i branżowych blogów oraz śledzenie stron galerii czy domów aukcyjnych pozwala mi być na bieżąco z wiadomościami ze świata sztuki. Daje mi to szansę, by dekorując zaprojektowane przez mnie wnętrza, podzielić się z inwestorami swoją wiedzą i w ten sposób wspomóc ich w wyborach.
Jak w praktyce wygląda proces doboru sztuki do wnętrza? Jak sprawić, żeby obrazy w domu inwestora były nie tylko dobrą inwestycją kapitału, ale i miłymi towarzyszami codzienności?
Jeden z moich projektów stanowiła monochromatyczna przestrzeń w barwach ziemi. Od początku wiedziałem, że zamknięciem osi widokowej z hallu wejściowego powinien być obraz. Rozważaliśmy dwie koncepcje: dzieło o intensywnej kolorystyce, kontrastujące z kolorami wnętrza lub takie, który będzie do niego nawiązywało, korespondując z tłem. By mieć pewność co do słuszności wyboru, sprawdziliśmy oba rozwiązania. Po wstępnej selekcji wytypowane obrazy zostały wypożyczone z jednej ze znanych warszawskich galerii sztuki. Powieszone na docelowym miejscu obrazy kolejno oczekiwały na osąd klientki. I był to moment, w którym moja rola doradcza już się skończyła.
O wyborze decydowało kilka czynników – omówiony wcześniej optymalny rozmiar obrazu, kolorystyka, ramy budżetowe – ale najważniejszym okazały się emocjonalne preferencje klientki. Natomiast bywa też tak, że to kolekcja sztuki właścicieli determinuje koncepcję wnętrza i stanowi inspirację dla projektu. To wielkie szczęście dla architekta, kiedy może pracować z inwestorami, którzy na projekt patrzą przez pryzmat swoich pasji. Gromadzony latami, często przez kolejne pokolenia, księgozbiór lub kolekcje epokowych przedmiotów ukierunkowują działania projektowe. Gdy za pasją kolekcjonerską stoi miłość do sztuki, przy sprzyjających okolicznościach może zaowocować to starannie dobranym, świadomym zbiorem dzieł sztuki. I do tego właśnie powinniśmy dążyć.
Roland Stańczyk – architekt, absolwent i współpracownik Wydziału Architektury PW, stypendysta University of Detroit. Zajmował się animacją reklamową, scenografią i oprawą wizualną programów telewizyjnych. W 1999 r. założył autorską pracownię projektowania wnętrz – www.rsstudio.pl. Jest współzałożycielem, członkiem zarządu Stowarzyszenia Architektów Wnętrz – www.saw.org.pl.
Projektując luksusowe wnętrza rezydencji oraz apartamentów mieszkalnych na terenie Polski, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, reinterpretuje historyczne rozwiązania, nadając im współczesną formę. Zarządza procesem realizowania inwestycji, współpracując z najlepszymi wykonawcami w Polsce i za granicą. W swoim portfolio ma także zrealizowane projekty wnętrz obiektów użyteczności publicznej: sklepów, biur, restauracji i salonów SPA.
Zobacz także:
https://pointofdesign.pl/wnetrza/luksusowy-apartament-w-warszawie-eleganza-italiana/
https://pointofdesign.pl/wnetrza/o-gali-konkursu-wnetrze-roku-saw/
https://pointofdesign.pl/wnetrza/szarmancki-penthouse-projektu-kando-architects/